Mam na imię Maja. Mam 19 lat. Życie pokarało mnie bardzo przykrym doświadczeniem z którym nie potrafie się sama uporać... jeśli przeczytacie tą notke, to błagam nie lekcewarzcie jej, wpiszcie sie do komentarzy, księgi gości, pomóżcie mi.... Napiszcie swoje opinie może wymieńcie sie "podobnymi doświadczeniami"... Bardzo na to licze :( Szukam pomocy wszędzie gdzie się da.
Od 3 lat mam / miałam chłopaka. (narzeczonego). Zaręczyliśmy się w kwietniu 2007 roku. Byliśmy wspaniałą parą - do czasu. Kochaliśmy się... To uczucie było tak czyste i tak płomienne że aż nasi znajomi i rodziny nie dowierzali że tak młodzi ludzie potrafią sie tak mocno kochać. Przeżyliśmy razem mnóstwo cudownych chwil... Byliśmy przez ten czas nie tylko "parą" ale i najlepszymi przyjaciółmi... Nigdy nie spedzalismy czasu osobno bo było nam z tym dobrze.... Żadnych tajemnic żadnych kryzysów... Kiedy go poznałam myślałam że złapałam Pana Boga za nogi... Było mi tak dobrze... A nagle prawdziwy cios... Ogromny ból.... i wszystko straciło sens... Czułam sie tak jak by on umarł....
Zaczęło się psuć... Pierwszy raz pojawiły się problemy i konflikty... Nie chce się bronić, ponieważ miałam w tym swój udział. Zrobiłam się nerwowa... impulsywna... swoje humory odbijałam na nim... Straciliśmy do siebie szacunek... (może nie w pełni) ale w nerwach z moich ust zdarzały się ostre przykre słowa... Nie wiem dlaczego tak sie działo... Miałam jakiś trudny okres... Czułam że on am tego dość i ja także miałam...
Ale kiedy zrozumiałam swój błąd... zrozumiałam że powinnam zabrac go na nasz ulubiony romantyczny spacer w nasze ulubione miejsce... Poszłam do niego do pracy. Poprosiłam o rozmowe, tak bardzo ucieszył sie na mój widok... Byłam taka stęskniona... Obiecałam mu że wieczorem pójdziemy na spacer i porozmawiamy o wszystkim co nas dręczy.... w jego oczach widziałam straszny smutek... nie spodziewał się pewnie tego że wyciągne ręke, bo wie że jestem osobą która z trudnością przyznaje się do błędów (upartą). Ale jednak wrażliwą.. oddaną... wierną i czułą...
Nadszedł upragniony wieczór. Zabrał mnie na spacer... Był bardzo zdenerwowny... Stanęliśmy na ulubionej polanie i nagle wtulił sie we mnie tak mocno... tak czule i szepnął z wielkim drżeniem... MUSZE CI COŚ POWIEDZIEĆ... Czułam ze stało sie cos strasznego bo nigdy wczesniej nie widziałam go tak zesresowanego... Nie wiem skąd takie olśnienie a u mnie ale odrazu zapytałam: Kochanie?? Co sie stało... co z nami... czy ty mnie zdradziłeś..." ... dlaczego nie patrzył mi w oczy.... Nie zaprzeczył... Zaczął płakać tak samo jak ja.... Wdpadłam w panike... nie dowierzałam że coś takiego mogło stać sie miedzy nami!!! wszyscy... ale nie on... nie mój ukochany.... Patrzyłam na niego z takim bólem...
Przyszedł do mnie tego samego wieczoru, płakał mówił że chce byc ze mna szczery...CIERPIAŁAM! ale NIE SPAŁ Z NIĄ... Nie doszło miedzy nimi do seksu... To była obca dziewczyna, zupełnie przyapdkowa... znajoma naszego kolegi. Dowiedziałam sie że w dzień naszej kłótni pili razem alkohol... Dużo alkoholu... I wtedy ona zaczęła go całować, odwzajemnił jej pocałunek i odwzajemnił jej DOTYKI... jednak kiedy chciała od niego czegoś więcej - opamiętał się... i odszedł od niej.... To był dla mnie prawdziwy cios...
Błagal walczył... wealczył o mnie, teraz ciągle przebywa ze mną... nie pije wogóle... Mówi że bardzo tego żałuje, że tez mu ciężko. Ale ja czuje miedzy nami taka wielką ogromną bariere :( brak zaufania... mój ból i lęk... Jest mi obcy... A byl tak bardzo bliski. Mam juz obsesje. Ciagle widze ich razem,.... wyobrażam sobie jak ją całował... JAK MYŚLICIE - czy zdrade można NAPRAWDE wybaczyc??? czy to możliwe? czy tacy ludzie jak on naprawde sie zmieniają ? skad moge wiedziec ze scenariusz sie nie powtórzy :(( POMOCY!!! jestem załamana... tak bardzo go kocham... chciałabym odejść zapomnieć... :(( ale nie potrafie... POMOCY...